Blog prowadzony przez dwóch franciszkanow: o. Adama pracującego w Niemczech i o. Dariusza pracującego
w Polsce. Znajdują się tu ich przemyślenia na temat wiary i misji.

Strona domowa http://ad.minorite.cz/

piątek, 2 listopada 2007

Pogrzeb

Ach, co to był za pogrzeb!
Marcin Jakimowicz
Alina z Maćkiem wpadli na imprezę do znajomych z pracy. – Przepraszamy za spóźnienie, ale byliśmy na takim świetnym pogrzebie – zaczęli się usprawiedliwiać. – Na czym??? W pokoju zapadła krępująca cisza.
Ach, co to był za ślub – wzdychamy w zachwycie. Spotkałem jednak takich, którzy słowa te odnosili do pogrzebów, w których uczestniczyli. Czy to możliwe, by pełne bólu i cierpienia smutne uroczystości zamieniały się w świętowanie narodzin dla nieba? Możliwe. Gdy Alina i Maciek Sikorscy wypalili: „Byliśmy na świetnym pogrzebie”, zapadła niezręczna cisza. Sytuacja była o tyle głupia, że trafili właśnie w sam środek spotkania integracyjnego w pracy Maćka. Ludzie zastanawiali się: żartują? prowokują? Nie. Wracali z pogrzebu przyjaciela ze wspólnoty – znanego jazzowego kontrabasisty, 43-letniego Andrzeja Cudzicha. Zmarł na raka układu pokarmowego. O tym pogrzebie przed czterema laty było głośno w grodzie Kraka, a wiele osób wspomina go do dziś.

Jezus żyje i Janusz żyje
– Kilka miesięcy wcześniej pożegnałam mojego męża Janusza – opowiada Małgorzata Kotarba. – Pamiętam doskonale słowa ojca Pelanowskiego z tamtej Mszy pogrzebowej: „Jezus żyje i Janusz żyje. Jest obecny tu duchem, żywym duchem. Jego oblicze nie jest smutne, lecz radosne, bo nas kocha i jest poza zasięgiem cierpienia ciała, poza bólem choroby. Nie widzimy go, ale on nas lepiej widzi, widzi nas w duchu. Czujemy go. Nie będziemy też mówić, że on był, ale że jest. Janusz nie odszedł, on przyszedł do nas, wszedł w nas głębiej, stał się bardziej obecny”. Te słowa dały mi ogromną nadzieję. Miałam wrażenie, że chowam tylko ciało, ale naprawdę ten grób jest pusty. Gdy zmarł Andrzej Cudzich, bałam się o jego żonę Ewę i córkę Kasię. Odwiedziłam je w domu. Były zgaszone, sparaliżowane. Ale w czasie pogrzebu zobaczyłam coś niezwykłego: podniosły się. Ta ich pustka zamieniła się w pewność, że Andrzej poszedł do nieba. Do tego stopnia, że wzniosły do nieba ręce i zaczęły wielbić Boga. Był listopad, chłód, nowy cmentarz, przypominający zwykłe pole. Pusta kaplica, pożółkła trawa. Nic nie zapowiadało tak niezwykłej uroczystości…

Gdzie jest moja śmierć?
– Przyjechałam smutna, przybita i nie spodziewałam się, że otrzymam tak wielką dawkę nadziei – opowiada Alina Sikorska. – Andrzeja odprowadzali przyjaciele, muzycy. Grali tradycyjny jazz, Nowy Orlean. Ale prawdziwy cud zdarzył się dopiero nad grobem. Nastała chwila ciszy. Obrzędy skończone. Co robić? Iść do domu? Składać kondolencje? Ktoś zaintonował pieśń. Podjęli ją wszyscy. Nikt nie odchodził. Ludzie stali nad świeżutkim grobem i śpiewali. – Zaśpiewano „Zmartwychwstał Pan” – opowiada Maciek Sikorski – a mnie przeszły ciarki, dosłownie. Bardzo mocno na tym pustym cmentarzu zabrzmiały słowa: „Gdzie jest moja śmierć? Gdzie jest jej zwycięstwo?”. Staliśmy nad grobem i wielbiliśmy Boga. – Ludzie włączyli się w ten śpiew, wyglądało to dosłownie tak, jakby otwierali niebo na przyjęcie Andrzeja – dodaje Małgorzata Kotarba. – Pamiętam zdumioną minę niektórych muzyków jazzowych. Nie spodziewali się, że nad grobem można wielbić Boga. Przecierali oczy ze zdumienia.
Kasia, nie płaczesz?
– Powiem szczerze: miałam nie iść na pogrzeb taty – opowiada Kasia Cudzich – Nawet mama pozwoliła mi zostać w domu. Nie miałam sił, myślałam, że nie wytrzymam psychicznie tej uroczystości. Ale poszłam… I chwała Bogu. W najtrudniejszym momencie, gdy spuszczano trumnę do ziemi (teraz żartujemy, że to chwila, gdy wdowy czasami rzucają się na grób), zaintonowaliśmy pieśń wielbienia. Zaczęła się szczera modlitwa. Piosenka „Chwała”, którą napisał tata, była śpiewana aż dwa razy… Ludzie pytali: Kasiu, dlaczego nie płaczesz? A ja sama nie mogłam tego zrozumieć. To była ogromna łaska. Ten pogrzeb był w moim życiu punktem zwrotnym. Do dziś widzę, że Bóg mnie prowadzi.

– Nad samym grobem przyjaciele zaczęli wspominać Andrzeja – dopowiada Ewa, jego żona – ale to nie było rozdrapywanie ran. Ich słowa były przepełnione wiarą. Wtedy dotarło do mnie, że teraz Andrzej będzie grał z aniołami w niebie przed samym Bożym tronem na złotym kontrabasie. Ten pogrzeb ustawił nasz czas żałoby. Żałoba była w sercu, wewnętrzne cierpienie odzywało się jeszcze często, ale nie było żadnych manifestacji na zewnątrz. Po pogrzebie zaczęły się telefony, ludzie byli zdumieni. Dla nich ten pogrzeb był wielkim znakiem nadziei: na niebo, na nowe życie. – Zrozumieliśmy, że życie się tu nie kończy – szeptali do słuchawki. – Wszyscy wracaliśmy do domu przemienieni. Żegnało nas czyste niebo. Wyszliśmy ze smutku – uśmiecha się Alina Sikorska.

1 komentarz:

fr. Adam pisze...

Dzięki Felixik.
Chwała Panu, który jest Bogiem żywych !